Zwarte miasta siłą koronawirusa

Zwarte miasta siłą koronawirusa

Nie jest niczym odkrywczym stwierdzić, że koronawirus istnieje głównie dzięki dużym przeludnionym miastom. To tam się najlepiej rozprzestrzenia i tam zbiera największą liczbę ofiar.  A rządy państw wprowadzając ograniczenia, czynią to głównie z myślą o dużych miastach, bez względu jak absurdalne są dla ludzi, którzy żyją z dala od nich.

Dlatego jest to dobry moment, aby raz jeszcze przypomnieć główne przesłanie W. Czernego:

Miasta muszą się rozproszyć

To jedyny sposób aby zapewnić ludziom właściwe warunki bio-urbanistyczne. I być może jedyna sensowna walka z pandemią. Tą i wszystkimi w przyszłości.

Na początek zacznijmy od słów samego Czernego. „Koronawirus” w nich nie pada, ale i tak są bardzo prorocze patrząc na dzisiejszy Świat.

Architektura Zespołów Osiedleńczych – W.Czerny – 1972

Jednostka, która traci kontakt z przyrodą, płaci za to chorobą i upadkiem

W drodze jednak od układów naturalnych do układów absolutnych nie wolno zatracić warunków biologicznych. Wszelkie przedsięwzięcia sprzeczne z prawami przyrody, które nie wzmagają jej żywotności, ale idą wbrew jej prawom, są drogą śmierci, zmierzają ku zagładzie.

Karta Ateńska tak to ujmuje: ,Jednostka (indywidualna lub społeczna przyp. autora), która traci kontakt z przyrodą, płaci za to zerwanie chorobą i upadkiem. Zerwanie tego kontaktu osłabia jej ciało i wrażliwość duchową, zepsutą przez iluzoryczne radości życia miejskiego”. I człowiek jest elementem przyrody wymagającym dla siebie właściwych warunków życia. Jest jednak zarazem też siłą przyrody, która musi utrzymać się we właściwej proporcji do innych sił przyrody. W zachowaniu tej równowagi leży podstawowe prawo kształtowania racjonalnego systemu osiedlenia.

Skąd się wzięło szaleństwo zwartych miast czyli mityczna tania infrastruktura

Zwarte miasta wydają się tańsze w budowie, przynajmniej dla samych miast. Mniej rur kanalizacyjnych, mniej dróg, łatwiejsza organizacja komunikacji.

Postulatem Le Corbusiera było, aby w ogóle wyburzyć 4 piętrowy Paryż i zastąpić go wierzowcami, w których ludzie będą mieli przepiękny widok oraz wszędzie blisko. Jak w Nowym Yorku. Czyż nie jest marzenie każdego burmistrza miasta – zmienić się Nowy York?

W Nowym Yorku ludzie mają wszystko – z wyjątkiem dostępu do terenów zielonych.
I niskich cen. Mieszkanie przy Central Parku jest nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników, a całe miasto jest potwornie drogie, nawet przy tych “idealnych” założeniach bycia zwartym.
Do tego samochodem i komunikacją miejską nigdzie nie dojedziemy (tylko metro, którego koszt budowy jest również astronomiczny). Natomiast rury kanalizacyjne może i leżą blisko siebie, ale dostanie się do nich jest zawsze problematyczne – trzeba przebić się przez grubą warstwę betonu oraz blokować ruch uliczny (co przy wiecznym zakorkowaniu wszystkiego jest podwójnie trudne).

Le Corbusier – Wizja nowego Paryża fot. https://weburbanist.com/2013/08/12/7-unbuilt-urban-wonders-of-the-world/2/

Dom letniskowy nad morzem, w którym Le Corbusier spędził większość życia. Bloki i wysoka zabudowa nie służyły „mistrzowi” w pracy twórczej.

Prawo dłoni burzy mit o taniej infrastrukturze

W. Czerny udowodnił, że to mit, że trzeba budować zwarte miasto, aby infrastruktura była tania.
A najlepszy przykład to nasza dłoń. Bez względu czy jest rozwarta czy ściśnięta, potrzeba tyle samo żył na jej “uzbrojenie”. Dlatego można budować równie ekonomicznie, czyniąc miasto jednocześnie rozwartym i dając ludziom dużo przestrzeni zielonej “między palcami” do dyspozycji.
Dając właściwe warunki bio-urbanistyczne wszystkim, a nie tylko kilku szczęśliwcom “przy Central Parku”, którzy i tak mogą park tylko podziwiać, ale nigdy uprawiać czy zmieniać do własnych potrzeb.

W.Czerny – Prawo dłoni – rozwarta czy ściśnięta potrzebuje tyle samo żył do uzbrojenia fot. Architektura Zespołów Osiedleńczych

Więcej:

Jeśli to takie fajne, czemu nikt tak nie buduje?

Problemem ze stworzeniem miasta rozproszonego i jednocześnie ekonomicznego są co najmniej dwa:

  1. miasto nie ma wpływu na budowanie – potrafi oznaczyć charakter działki i ją sprzedać ale nie ma wpływu na kupującego, czy i kiedy coś wybuduje. A ponieważ dzisiaj miasta to głównie “lokata pieniędzy” (bo bankowość dawano przestała spełniać swoje zadanie), to większość działek leży odłogiem, czekając aż właściciel będzie potrzebował gotówki *. A po co budować infrastrukturę gdzieś, gdzie hula wiatr a domów jak na lekarstwo?!
    *) Miasto tu popełnia podwójny grzech, bo sprzedaje działki jeszcze przed uzbrojeniem. Czyli wręcz zachęca do spekulacji (czyt więcej).
  2. zieleń “między palcami” z biegiem czasu nabiera astronomicznej wartości – i przy pierwszych kłopotach fiskalnych, każda władza chce ją sprzedać. Zwłaszcza jeśli zieleń nie ma jeszcze nazwy, tj. nie stanowi parku wg dokumentów.  Dlatego nieuporządkowana zieleń między palcami nigdy nie może stanowić tylko własności miasta!

Fragment o planowaniu Warszawy w 20- ciu międzywojennym:
Dość wspomnieć o (…) sławetnej dzielnicy marszałka na warszawskim Polu Mokotowskim, którego spekulanckie rozparcelowanie i rozsprzedanie miało dać podstawy finansowe do uzbrojenia armii! Należy przy tym przypomnieć, że architekci, którzy tę dzielnicę projektowali – w swoim przekonaniu jako wielki układ zielony – i bronili każdej pędzi ziemi przed nadmiernym zabudowaniem, uważani byli za sabotażystów, którzy chcą udaremnić wykonanie testamentu marszałka. Aby ratować słuszną koncepcję architektoniczną Pola Mokotowskiego kazał Starzyński zamalować projektowane tereny zielone w tym planie na popielato, aby nadmiar zieleni nie raziło oczu „wodzów”.
(Architektura zespołów osiedleńczych – W.Czerny – s.87)

Tak w 20leciu międzywojennym władza widziała Pola Mokotowskie. Na szczęście były kłopoty z wyborem projektu, a jak już się zdecydowano to był  rok … 39r. fot. https://naszahistoria.pl

Gdyby podzielić Pola Mokotowskie na działki, zysk wyniósłby aż 3 miliardy złotych! (dane na rok 2016). Dziś to oficjalnie park miejski i sprzedaż jest mało realna ale w Krakowie pewnie by się udało. fot. https://konsultacje.um.warszawa.pl/

A gdyby się jednak udało zbudować idealnie rozproszone miasto, to co wtedy? Jakie możliwości by to otworzyło? Oto najważniejsze …

Zalety rozproszonych miast

Tania infrastruktura

Czy może być taniej niż w mocno zwartych miastach? Okazuje się że tak. Zwarte miasto widzi teren płaskim co jest absurdem, bo teren nigdy nie jest płaski. A jeśli różnice zaczynają być istotne, to i infrastruktura zaczyna istotnie drożeć, zwłaszcza kanalizacyjna. Działa ona bowiem grawitacyjnie a jeśli nie jest możliwa (ze względu na różnicę spadków), potrzebne są przepompownie. A to już niemałe koszty. Dlatego przepompownie budowane są na koszt gminy (wszystkich mieszkańców), nawet kiedy danym terenem cieszy się tylko grupka wybrańców.  ( przykład,  gdzie budowa samej przepompowni jest droższa niż całej sieć kanalizacyjnej; i kolejny o kosztach związanych z eksploatacją).

Ch. Alexander we  wzorcu 4. „Doliny rolnicze” wypowiada się w podobnym tonie, choć trochę z innych przyczyn. Zaleca budowę na wzniesieniach po to, aby  pola rolnicze, parki i dzika roślinność w dolinach pozostały łatwo dostępne dla mieszczuchów.  Zapewniłoby to zdrową żywność oraz tanie tereny rekreacyjne (bez kosztów utrzymania jak to jest w przypadku tradycyjnych parków).  Bez odgórnie narzuconego ograniczenia miasto pochłonie każdy zielony teren.

Miasto na wzgórzu w Andaluzji – przydałoby się jeszcze trochę więcej przestrzeni między domami fot. everythingzany.com

Kolejne miasto w Andaluzji  fot. sweetlittlejourney.com

Pola uprawne w dolinie fot. tapeciarnia.pl

Ochrona małych ekosystemów

Budując zwarcie, każdy teren jest cenny, a każda parcela warta miliony. Dlatego nikt nie szanuje zastanej zieleni na działce, małych strumyków, drzew, mini-ekosystemów. Wszystko musi być zrównane z ziemią, tak aby jak najwięcej metrów zabudować. I pobudować dom równo na środku, zgodnie z linią zabudowy wyznaczoną przez centralnych planistów widzących wszystko z lotu ptaka.

To zjawisko trafnie przedstawił Filip Springer w książce „Wanna z kolumnadą”, na przykładzie znikających rzek w Polsce:

Każde polskie miasto, które ma rzekę, ma też jakiś grzech z nią związany. Najlżejszy z katalogu to grzech zaniechania. Najcięższy – zabójstwo z premedytacją.

[Kraków]

W Krakowie zniknęły wszystkie rzeki poza tą najważniejszą. Głupio byłoby zapomnieć o Wiśle akurat tam. Legenda o smoku nie trzymałaby się wtedy kupy. (…) Aż trudno w to uwierzyć, ale jeszcze do niedawna Kraków nie miał pełnej inwentaryzacji sieci wodnej. Mówiąc wprost: nie wiedział ile ma rzek i jaką mają one długość w granicach miasta. A bez nich miasto po prostu się udusi. Leży w takim miejscu, że tylko doliny rzek mogą mu zapewnić przewiew. Kłopot polega na tym, że dziś te doliny to ostatnie ostatnie tereny zielone w mieście, które można jeszcze zabudować. Powstanie tam nowych osiedli będzie dla miasta tym, czym dla człowieka byłoby położenie poduszki na twarzy i przytrzymanie jej nieco zbyt długo.

[Łódź]
W Łodzi rzeka zniknęła najbardziej, bo aż osiemnaście razy.
Można próbować wymienić jednym tchem: Aniołówka, Augustówka, Bałutka, Brzoza, Bzura, Dobrzynka, Gadka, Jasieniec, Jasień, Karolewka, Łagiewniczanka, Łódka, Miazga, Ner, Olechówka, Sokołówka, Wrząca, Zimna Woda.
W sumie sto dwadzieścia sześć kilometrów niełatwych do zapomnienia. A jednak się udało. (…)
Zapadła decyzja, by Łódź skanalizować, a przy okazji uregulować rzeki. Ale wtedy uregulować znaczyło tyle co wtłoczyć w kanały i betonowe koryta. Mniej więcej wtedy rzeki w Łodzi zaczęły znikać na dobre. I znikają do dziś.

Filip Springer – Wanna z kolumnada – Nad rzekę : s130-132

Działka „nabiera wartości”. Ciężarówki zwożą ziemię tuż przy stawie, gdzie mieszka kumak nizinny fot. wyborcza.pl

A tak wygląda kumak nizinny – całe 6cm długości. Dla miejskich planistów widzących wszystko z lotu ptaka jest to  'kumak nieistniejący’ . fot. pl.wikipedia.org

Więcej:

Park sąsiedzki

Najpiękniejszy park nie jest używany na co dzień, jeśli jest dalej niż 200 m! Powyżej tej odległości wyjście do parku to święto. Dlatego lepiej mieć mały park, zarządzany przez grupę sąsiadów blisko domu, niż najpiękniejszy Central Park 30 minut jazdy samochodem. Przy zwartej architekturze, gdzie każdy teren jest potencjalnie “na sprzedaż” nie jest to możliwe.

Więcej:

Jedno drzewo i jedna ławka wystarczy aby stworzyć sąsiedzki park –  fot. Matthew Browning https://slate.com

Kilka urozmaiceń do parku, z myślą o dzieciach fot. quirkybohemianmama.com

Łatwe wychowanie dzieci

Niska zabudowa jednorodzinna z własnym podwórkiem jest szczególnie wskazana dla rodzin z dziećmi. Dzieci mogą bawić się na świeżym powietrzu, pod okiem rodziców, dając jednocześnie wytchnie od wiecznych wrzasków. Nieocenione w czasach przymusowej kwarantanny!

Ponadto w takiej architekturze dzieci mogą też odkrywać Świat dalej od domu do stopnia, jaki im odpowiada.

Przy wysokiej zabudowie to niemożliwie – wyjście na zewnątrz to zawsze wielka wyprawa. I tylko pod czujnym okiem rodzica.

Więcej:

Propozycja osiedla z własnym podwórkiem oraz wspólną przestrzenią – parkiem fot. nlocator.com

Ważne aby dzieci mogły same odkrywać świat i w dowolnym momencie wycofać się do domu.  fot. magnoliamerryweather.tumblr.com

Przydomowe ogrodnictwo ochroni naszą planetę

Każde domostwo produkuje mnóstwo odpadów organicznych. Nie tylko w kuchni, ale również …. w toalecie! Wszystko to cenne minerały, które mogą użyźnić glebę zamiast trafić do spalarni śmieci i wygenerować kolejne zatrucie planety (taki jest niestety los naszych ścieków komunalnych – poprzez zabrudzenie metalami ciężkimi nie nadają się do nawożenia). Po uprzednim kompostowaniu, są idealne do ogrodu gdzie owoce nie mają kontaktu z glebą. Jeśli się brzydzisz, możesz użyźnić miejsca, gdzie nie ma upraw jadalnych np. zwykłe drzewa. Lub uprawy z przeznaczeniem dla zwierząt.

W. Czerny wykazał, że przydomowe ogrodnictwo jest dwa razy wydajniejsze od tradycyjnego, pozwala zmniejszyć odpady komunalne oraz zużycie paliw kopalnianych, na których oparte jest nowoczesne rolnictwo.

I co najważniejsze dostarcza wolnej od chemii i oprysków żywności całej rodzinie. Oraz mnóstwa radości przy jej produkcji!

Kury księcia Karola. Zjadają resztki z kuchni i dbają, aby na podwórku nie było ani jednego kleszcza.  fot. dailymail.co.uk

Podsumowanie – rozproszenie albo Meatrix

Na ten moment epidemia powoli zanika, ale „eksperci” już straszą kolejnymi na jesień. Dlatego wykorzystajmy ten czas mądrze i żądajmy rozwiązań długoterminowych a nie łatwych i szybkich.

Włożymy trochę wysiłku i spróbujmy rozproszyć nasze miasta.  Albo ….nie róbmy nic  i zaufajmy nowoczesnej medycynie. Ma ona duże „sukcesy” w hodowli zwierząt na małej przestrzeni,  na pewno i nam „pomoże”. (zaczyna się od 1:47)