Historia miast na prawie niemieckim

Historia miast na prawie niemieckim

Największą wartością w mieście nie są „cenne” tereny w centrum, a zwykli ludzie.  Poniższa historia jest lekcją pokory dla miast, które o tym zapomniały.

miasta

fot. sredniowieczna.com

Wpis przygotowany na podstawie książki JAN M. Piskorski – Miasta Księstwa Szczecińskiego do połowy XIV wieku.

Początki miast na prawie niemieckim

Gdy więc roztropny mąż przyjrzał się i dogodności miejsca i znakomitej przystani, zaczął tam budować miasto, które nazwał Lubeką, ponieważ nie leżało ono daleko od starego portu i miasta, zbudowanego niegdyś przez księcia Henryka (obodorzyckiego). [Rok 1143]

Na przełomie XI-XII w w Polsce ma miejsce bardzo dziwne wydarzenie. Obok istniejących miast powstaje wysyp zupełnie nowych miast, zakładanych od zera. Miasta te zakładane są na prawie niemieckim, zwykle przez mniejszość niemiecką, i w krótkim czasie przejmują dominacje w okolicy. Ludzie napływają ze wszystkich stron (głównie Polski i Niemiec) a stare miasta popadają w zapomnienie.

Jak to się robiło czyli czego dzisiejsze miast robić nie potrafią

Miasta organizował zasadźca (zwykle bogaty kupiec, zakon lub osoba stanu rycerskiego). Po otrzymaniu pozwolenia od lokalnego władcy, otrzymywał około 1000ha w zarządzanie. Według prawa, ta „dziura w ziemi” była już miastem! Następnie zasadźca musiał wykazać się pomysłowością, aby przyciągnąć jak najwięcej nowych mieszkańców.

poznan_rynek

fot. pl.wikipedia.org

Zasadźca wyznaczał rynek i wąskie acz głęboke działki wokół niego. Oraz mnóstwo działek rolnych wokół miasta. Osoby przybywające do miasta otrzymywały 1 działkę wewnątrz miasta na budowę domu oraz 3 na zewnątrz ( aby stosować trójpolówkę) . Do tych działek osadnik zachowywał prawa dziedziczności. Od działek płacił podatek, ale nie od razu – przez kilka pierwszych lat miał „wolniznę”, czy zwolnienie z podatków, na urządzenie się. Przy takim kredycie zaufania, i tylu zwolnieniach oczywiście osadnik nie mógł opuścić miasta z dnia na dzień – określało to specjalne „prawo wychodu”.

Dlaczego nowe miasta były atrakcyjniejsze niż stare

Po  pierwsze, jak wspomniano wyżej, w mieście na prawie niemieckim osadnik był obdarzany dużym kredytem zaufania i można było zacząć od zera, bez gotówki czy kredytu. W zwykłym zaś było jak dzisiaj – trzeba było wszystko sobie kupić (co i przy dzisiejszej „nowoczesnej” bankowości jest niełatwe bądź mało atrakcyjne).  Albo zaskarbić łaskę pana, aby nadał co nieco.

Po drugie, historycy tłumaczą, że w starych osadach istniało niejasne prawo spadkowe. Mnóstwo osób (książęta, biskupi, etc) rościło bądź miało podstawy rościć sobie pretensje. To stwarzało niebezpieczeństwo utraty majątku przy pierwszym zatargu z silniejszą stroną.

A po trzecie, w starym mieście prawo stanowił pan feudalny w każdym obszarze życia. Od najdrobniejszych wykroczeń aż po karę śmierci. I było to prawo bardziej uznaniowe niż spójne i logiczne. Każdy spór z panem, bądź jego urzędnikiem, bądź jego wojakiem był z góry przesądzony. Blokowało to rozwój choćby bankowości, bo ludzie przy władzy mieli (i mają?) skłonność do nieregulowania swoich zobowiązań.

Dlatego największą zaletą nowych miast była prawnie spisana niezależność od „władz centralnych”. Jak? Np. w promieniu 3km pan nie miał prawa budowy twierdz i zamków, aby nie mógł za łatwo ingerować w sprawy miejskie (zdarzały się nawet przypadki że pan musiał zburzyć zbędne fortece, zagrażające interesom miasta). Wszystkie sprawy gospodarcze, obyczajowe od spraw najdrobniejszych (np: godziny obowiązywania ciszy nocnej, zakaz wszczynania burd i kłótni w mieście oraz przed miastem, zakaz plotkowania i noszenia zbyt długich noży) do najbardziej ważkich, jak kwestie wymiany handlowej (zakupu, sprzedaży, cen, miar, wag itp.) były rozstrzygane wewnątrz miasta, przed radą miejska i ławnikami. Łącznie z pożyczkami zaciągniętymi przez wojaków. Tylko sprawy zagrożone karą śmierci (gwałt, rabunek, napad na drodze, podpalenie) rozstrzygał pan feudał.

Można zadać sobie pytanie dlaczego pan feudał godził się na takie warunki?  Jego nadrzędnym celem było podniesienie wartości swoich ziemi, czyli wpływów do skarbca,  a budowa nowych miast była najlepszym ku temu sposobem.  Nie dość, że pan otrzymywał podatek od każdej parceli w mieście (później zastąpiono to olborą – czyli jednym podatkiem na całe miasto) to jeszcze odpadały mu koszty i problem utrzymania sądownictwa w mieście. Całkiem wygodne. A co z zagrożeniem, że miasto się kiedyś rozrośnie i stanie potencjalnym zagrożeniem? W tamtych czasach nie było to aż tak oczywiste, a to ze względu na …

Magiczne 10.000

10.000 – 15.000 mieszkańców w mieście osiągano w miarę szybko. Ale potem choroby, plagi i głód uniemożliwiały jej przekroczenie. Stąd pan mógł być spokojny, że miasto nigdy nie urośnie za bardzo w siłę.

Dziś oczywiście mamy kanalizacje i globalizacje rynku żywności, więc tamte problemy odpadły.  Ale pojawiły się nowe, jak choroby przewlekłe  (czytaj więcej W.Czerny: Choroby przewlekłe – plaga dzisiejszych miast), zatrucie środowiska, brak zdrowej żywności, spekulacje gruntami, brak kontaktu z przyrodą czy wysoka przestępczość.  Można zapytać, czy aby nie jesteśmy sami więźniami swojej pomysłowości?! Czy te magiczne 10.000 nadal nie chroni zwykłego mieszkańca?!